Witold Tomaszewski: Jest pan autorem Książki, której nikt nie przeczytał, gdzie opisuje pan swoje poszukiwania egzemplarzy De Revolutionibus orbium coelestium pochodzących z pierwszego lub drugiego wydania. Skąd więc taki tytuł ?
Owen Gingerich*: Arthur Koestler w Lunatykach swojej bestsellerowej historii dawnej astronomii, nazwał O obrotach książką, której nikt nie przeczytał. To bardzo kontrowersyjne stwierdzenie, opublikowane w 1959 roku, w znacznym stopniu rozbudziło moje zainteresowanie historią nauki. W owym czasie udowodnienie prawdziwości tej opinii o tekście Kopernika czy taż jej obalenie nie było możliwe.
Zacznijmy w takim razie od początku. Jak to się stało, że zainteresował się pan Kopernikiem ?
Początki związków z Kopernikiem, choć wtedy nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy, sięgają ranka 20 czerwca 1946 roku, gdy okręt „Stephen R. Mallory” odbijał od wybrzeża w Newport News w Wirginii rozpoczynając męczącą dla mnie, ale pamiętną podróż. Od zakończenia II wojny światowej minął rok i Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy (UNRRA) prowadziła rozległy program wspierania zniszczonych krajów. Komisja Służby Braciom, wywodząca się z jednego z historycznych kościołów pokoju, miała własny program „Jałówki Dla Odbudowy”. Ubili z UNRRA interes: jeśli ONZ zapewni statki do przewozu jałówek, oni pomogą znaleźć kowbojów do transportów koni. W ten sposób mój ojciec, profesor historii w niewielkiej menonickiej szkole wyższej, skompletował grupkę 32 potencjalnych kowbojów – w większości żółtodziobów – i owego lata dostarczył do Newport News. Ukończyłem dopiero co 16 lat i byłem drugim najmłodszym kowbojem na pokładzie. Czas zatarł wrażenia z tej podróży przez ocean, ale obrazy spustoszonej Polski, z panoszącym się czarnym rynkiem i prostytucją zapadły mi głęboko w pamięć.
Dwadzieścia lat później byłem świeżo upieczonym doktorem astrofizyki ze skłonnością do astronomii. Na międzynarodowej konferencji astronomicznej spotkałem Jerzego Dobrzyckiego, astronoma z Polski, który miał podobne zainteresowania. Opowiedziałem mu o przygodzie z końmi, a on zaczął mnie zachęcać do ponownego odwiedzenia (Polski), zwłaszcza że w 1965 roku zaplanowano tam międzynarodowy kongres historyków nauki. Tak też uczyniłem i wkrótce na dobre zaangażowałem się w wielkie ogólnoświatowe przygotowania do obchodów 500-lecia urodzin Mikołaja Kopernika.
Był pan już w tym czasie nauczycielem akademickim. Jak ta decyzja wpłynęła na pańską pracę na uczelni ?
Jednej rzeczy się obawiałem. Zostałem profesorem astronomii i historii nauki na Uniwersytecie Harvarda i nie ulegało wątpliwości, że (na) 500. rocznicę urodzin Kopernika muszę poświęcić mu swoje wykłady. Ale cóż pozostało do odkrycia po stuleciach badań życia i dzieła Kopernika ? Jakie świeże pomysły miałbym szansę wnieść do nadciągających rocznicowych obchodów ? No i Koestler mógł mieć rację, że O obrotach jest dziełem na tyle specjalistycznym i nudnym, że nikt go nie przeczytał.
I wtedy postanowił pan to sprawdzić ?
Objawienie przyszło w najmniej oczekiwanym momencie: w Obserwatorium Królewskim w Edynburgu, gdzie w listopadzie 1970 roku myszkowałem w olbrzymim sejfie zapełnionym starymi książkami astronomicznymi. Pośród rzędów tomów znalazłem pierwsze wydanie dzieła Kopernika. Ku mojemu zaskoczeniu strony tego egzemplarza od początku do końca pokrywały obszerne notatki. Jeżeli książka miała garstkę czytelników, zacząłem się zastanawiać, to dlaczego jeden z niewielu egzemplarzy, które dotąd udało mi się przejrzeć, został przestudiowany tak starannie ? Co ciekawe, uwaga czytelnika wcale nie skupiała się na fragmentach objaśniających kosmologię heliocentryczną, czyli ze Słońcem w środku świata; od notatek roiło się na marginesach dalszych, zaawansowanych matematycznie części tekstu. Kto był ich autorem i co jeszcze znajdę, jeżeli przebadam więcej egzemplarzy dzieła ?
Czy udało się panu odkryć autora tych pierwszych marginaliów ?
Po trwającym jakiś czas śledztwie udało mi się ustalić, że anonimowym autorem notatek na edynburskim egzemplarzu Kopernika był Erasmus Reinhold znany w latach 40. XVI wieku w północnej europie wykładowca astronomii.
Jakie znaczenie dla dalszej pracy miało odnalezienie pierwszego wydania De Revolutionibus należącego do Reinholda ?
Jego Kopernik podziałał jak katalizator, dając początek obsesyjnej myśli, by zobaczyć na własne oczy każdy zachowany egzemplarz dzieła fromborskiego uczonego. Podczas tych poszukiwań przebyłem setki tysięcy kilometrów, od Aarhus do Pekinu, od Coimbry do Dublina, od Melbourne do Moskwy, od St. Gallen do San Diego. Również Edynburg nie od razu ujawnił swe wszystkie tajemnice.
Może pan po tych badaniach stwierdzić, że dzieło Kopernika było jednak czytane ?
Mam przyjemność donieść, że Koestler głęboko się mylił, utrzymując, iż O obrotach to książka której nikt nie przeczytał, choć na uzyskanie pewności w tej sprawie potrzebowałem blisko 10 lat, 30 lat zajęło mi staranne udokumentowanie wpływu tego dzieła. Koniec końców miałem do czynienia z egzemplarzami, których właścicielami byli: święci, heretycy, nicponie, muzycy, gwiazdy filmowe, lekarze i maniakalni bibliofile. Najbardziej jednak interesujące są egzemplarze należące niegdyś do astronomów i pokryte ich notatkami – ukazują one długotrwały proces akceptowania heliocentrycznego kosmosu jako fizycznie realnego opisu świata. Są one świadectwem fascynujących bitew, prowadzonych przez astronomów między sobą, jak również działań Kościoła, próbującego pogodzić się z nową rzeczywistością. Wyłania się stąd opowieść, w jaki sposób bardzo zaawansowany matematycznie traktat z XVI wieku rozpoczął rewolucję głębszą bodaj niż reformacja i jak egzemplarze tego dzieła przeobraziły się w warte miliony dolarów symbole kultury.
Książka o której rozmawiamy opisuje realizację większego projektu. Na czym on polegał ?
W pewnym sensie jest to także dziennik, dokumentujący powstawanie mojego An Annotated Census of Copernicus’ De Revolutionibus (Spis egzemplarzy De Revolutionibus Kopernika z komentarzem) wydanej w lutym 2002 roku monografii liczącej 400 stron. Census opisuje każdy z zachowanych 600 drukowanych egzemplarzy wielkiego dzieła Kopernika. Pracę tę zadedykowałem członkom Towarzystwa Petreiusa, całkowicie fikcyjnej organizacji, która nosi imię drukarza De Revolutionibus. Aby zostać członkiem stowarzyszenia, należało wcześniej zobaczyć co najmniej 100 XVI-wiecznych egzemplarzy dzieła Kopernika, czyli pochodzących z pierwszego wydania z 1473, albo z drugiego z 1566 roku. Moja żona Miriam, towarzyszka licznych wypraw w poszukiwaniu egzemplarzy książki, dzieliła ze mną wiele przygód i nie ulega wątpliwości, że spełnia kryterium członkostwa Towarzystwa Petreiusa. (Także) Jerzy Dobrzycki, który namówił mnie do ponownego odwiedzenia Polski, stał się nieocenionym sprzymierzeńcem w tym przedsięwzięciu, jego głęboka wiedza na temat wszystkiego, co dotyczyło Kopernika, wsparta talentem językowym, wniosła bardzo wiele do tego projektu. Gdy spis powstawał, Jerzy zdążył zostać profesorem, a w końcu dyrektorem Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk.
*Wszystkie wypowiedzi Owena Gingericha są cytatami z jego Książki, której nikt nie przeczytał wydanej w 2004 roku przez Amber, w tłumaczeniu Jarosława Włodarczyka.
Owen Gingerich*: Arthur Koestler w Lunatykach swojej bestsellerowej historii dawnej astronomii, nazwał O obrotach książką, której nikt nie przeczytał. To bardzo kontrowersyjne stwierdzenie, opublikowane w 1959 roku, w znacznym stopniu rozbudziło moje zainteresowanie historią nauki. W owym czasie udowodnienie prawdziwości tej opinii o tekście Kopernika czy taż jej obalenie nie było możliwe.
Zacznijmy w takim razie od początku. Jak to się stało, że zainteresował się pan Kopernikiem ?
Początki związków z Kopernikiem, choć wtedy nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy, sięgają ranka 20 czerwca 1946 roku, gdy okręt „Stephen R. Mallory” odbijał od wybrzeża w Newport News w Wirginii rozpoczynając męczącą dla mnie, ale pamiętną podróż. Od zakończenia II wojny światowej minął rok i Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy (UNRRA) prowadziła rozległy program wspierania zniszczonych krajów. Komisja Służby Braciom, wywodząca się z jednego z historycznych kościołów pokoju, miała własny program „Jałówki Dla Odbudowy”. Ubili z UNRRA interes: jeśli ONZ zapewni statki do przewozu jałówek, oni pomogą znaleźć kowbojów do transportów koni. W ten sposób mój ojciec, profesor historii w niewielkiej menonickiej szkole wyższej, skompletował grupkę 32 potencjalnych kowbojów – w większości żółtodziobów – i owego lata dostarczył do Newport News. Ukończyłem dopiero co 16 lat i byłem drugim najmłodszym kowbojem na pokładzie. Czas zatarł wrażenia z tej podróży przez ocean, ale obrazy spustoszonej Polski, z panoszącym się czarnym rynkiem i prostytucją zapadły mi głęboko w pamięć.
Dwadzieścia lat później byłem świeżo upieczonym doktorem astrofizyki ze skłonnością do astronomii. Na międzynarodowej konferencji astronomicznej spotkałem Jerzego Dobrzyckiego, astronoma z Polski, który miał podobne zainteresowania. Opowiedziałem mu o przygodzie z końmi, a on zaczął mnie zachęcać do ponownego odwiedzenia (Polski), zwłaszcza że w 1965 roku zaplanowano tam międzynarodowy kongres historyków nauki. Tak też uczyniłem i wkrótce na dobre zaangażowałem się w wielkie ogólnoświatowe przygotowania do obchodów 500-lecia urodzin Mikołaja Kopernika.
Był pan już w tym czasie nauczycielem akademickim. Jak ta decyzja wpłynęła na pańską pracę na uczelni ?
Jednej rzeczy się obawiałem. Zostałem profesorem astronomii i historii nauki na Uniwersytecie Harvarda i nie ulegało wątpliwości, że (na) 500. rocznicę urodzin Kopernika muszę poświęcić mu swoje wykłady. Ale cóż pozostało do odkrycia po stuleciach badań życia i dzieła Kopernika ? Jakie świeże pomysły miałbym szansę wnieść do nadciągających rocznicowych obchodów ? No i Koestler mógł mieć rację, że O obrotach jest dziełem na tyle specjalistycznym i nudnym, że nikt go nie przeczytał.
I wtedy postanowił pan to sprawdzić ?
Objawienie przyszło w najmniej oczekiwanym momencie: w Obserwatorium Królewskim w Edynburgu, gdzie w listopadzie 1970 roku myszkowałem w olbrzymim sejfie zapełnionym starymi książkami astronomicznymi. Pośród rzędów tomów znalazłem pierwsze wydanie dzieła Kopernika. Ku mojemu zaskoczeniu strony tego egzemplarza od początku do końca pokrywały obszerne notatki. Jeżeli książka miała garstkę czytelników, zacząłem się zastanawiać, to dlaczego jeden z niewielu egzemplarzy, które dotąd udało mi się przejrzeć, został przestudiowany tak starannie ? Co ciekawe, uwaga czytelnika wcale nie skupiała się na fragmentach objaśniających kosmologię heliocentryczną, czyli ze Słońcem w środku świata; od notatek roiło się na marginesach dalszych, zaawansowanych matematycznie części tekstu. Kto był ich autorem i co jeszcze znajdę, jeżeli przebadam więcej egzemplarzy dzieła ?
Czy udało się panu odkryć autora tych pierwszych marginaliów ?
Po trwającym jakiś czas śledztwie udało mi się ustalić, że anonimowym autorem notatek na edynburskim egzemplarzu Kopernika był Erasmus Reinhold znany w latach 40. XVI wieku w północnej europie wykładowca astronomii.
Jakie znaczenie dla dalszej pracy miało odnalezienie pierwszego wydania De Revolutionibus należącego do Reinholda ?
Jego Kopernik podziałał jak katalizator, dając początek obsesyjnej myśli, by zobaczyć na własne oczy każdy zachowany egzemplarz dzieła fromborskiego uczonego. Podczas tych poszukiwań przebyłem setki tysięcy kilometrów, od Aarhus do Pekinu, od Coimbry do Dublina, od Melbourne do Moskwy, od St. Gallen do San Diego. Również Edynburg nie od razu ujawnił swe wszystkie tajemnice.
Może pan po tych badaniach stwierdzić, że dzieło Kopernika było jednak czytane ?
Mam przyjemność donieść, że Koestler głęboko się mylił, utrzymując, iż O obrotach to książka której nikt nie przeczytał, choć na uzyskanie pewności w tej sprawie potrzebowałem blisko 10 lat, 30 lat zajęło mi staranne udokumentowanie wpływu tego dzieła. Koniec końców miałem do czynienia z egzemplarzami, których właścicielami byli: święci, heretycy, nicponie, muzycy, gwiazdy filmowe, lekarze i maniakalni bibliofile. Najbardziej jednak interesujące są egzemplarze należące niegdyś do astronomów i pokryte ich notatkami – ukazują one długotrwały proces akceptowania heliocentrycznego kosmosu jako fizycznie realnego opisu świata. Są one świadectwem fascynujących bitew, prowadzonych przez astronomów między sobą, jak również działań Kościoła, próbującego pogodzić się z nową rzeczywistością. Wyłania się stąd opowieść, w jaki sposób bardzo zaawansowany matematycznie traktat z XVI wieku rozpoczął rewolucję głębszą bodaj niż reformacja i jak egzemplarze tego dzieła przeobraziły się w warte miliony dolarów symbole kultury.
Książka o której rozmawiamy opisuje realizację większego projektu. Na czym on polegał ?
W pewnym sensie jest to także dziennik, dokumentujący powstawanie mojego An Annotated Census of Copernicus’ De Revolutionibus (Spis egzemplarzy De Revolutionibus Kopernika z komentarzem) wydanej w lutym 2002 roku monografii liczącej 400 stron. Census opisuje każdy z zachowanych 600 drukowanych egzemplarzy wielkiego dzieła Kopernika. Pracę tę zadedykowałem członkom Towarzystwa Petreiusa, całkowicie fikcyjnej organizacji, która nosi imię drukarza De Revolutionibus. Aby zostać członkiem stowarzyszenia, należało wcześniej zobaczyć co najmniej 100 XVI-wiecznych egzemplarzy dzieła Kopernika, czyli pochodzących z pierwszego wydania z 1473, albo z drugiego z 1566 roku. Moja żona Miriam, towarzyszka licznych wypraw w poszukiwaniu egzemplarzy książki, dzieliła ze mną wiele przygód i nie ulega wątpliwości, że spełnia kryterium członkostwa Towarzystwa Petreiusa. (Także) Jerzy Dobrzycki, który namówił mnie do ponownego odwiedzenia Polski, stał się nieocenionym sprzymierzeńcem w tym przedsięwzięciu, jego głęboka wiedza na temat wszystkiego, co dotyczyło Kopernika, wsparta talentem językowym, wniosła bardzo wiele do tego projektu. Gdy spis powstawał, Jerzy zdążył zostać profesorem, a w końcu dyrektorem Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk.
*Wszystkie wypowiedzi Owena Gingericha są cytatami z jego Książki, której nikt nie przeczytał wydanej w 2004 roku przez Amber, w tłumaczeniu Jarosława Włodarczyka.