30 lipca odszedł na wieczną wachtę Andrzej Biesiekierski. Człowiek, który całe swoje dorosłe życie związał z Nysą i nyskim żeglarstwem.
A wszystko zaczęło się w 1961 roku, kiedy wraz z przyjaciółmi (Tadeuszem Kołodziejem i Mieczysławem Michalskim) z Zakładów Urządzeń Przemysłowych założył w Nysie klub żeglarski. Jego pierwszą bazą był ośrodek wypoczynkowy ZUP nad Jeziorem Otmuchowskim. To tam postawiono hangar, w którym zimowano sprzęt żeglarski. Tam do dyspozycji zawodników oddano część bazy noclegowej. To tam wreszcie rodził się klub, który w niedługim czasie zajął istotne miejsce na żeglarskiej mapie Polski. I myślę tutaj zarówno o sukcesach sportowych, jak i o rozwoju żeglarstwa turystycznego śródlądowego oraz morskiego. Początki były bardzo skromne. Zakupiono jedną łódź żaglową (typu BM) i na niej uczono się pływania. Następnie przez lata gromadzono sprzęt, organizowano szkolenia, a także tworzono grupę żeglarzy regatowych.
Sukcesy sportowe przyszły bardzo szybko. Nyski klub wyrastał na potęgę żeglarską województwa opolskiego, a później na liczący się klub w Polsce. Jego zawodnicy przez lata wygrywali prestiżowe regaty „Białe Żagle” na Turawie (Staszek Sawko, Romek Wolański, Tomek Michalski), zostawali mistrzami Polski (Tomek Michalski) i reprezentantami Polski, w tym kandydatami do udziału w igrzyskach olimpijskich (Staszek Sawko).
Główny ciężar finansowy jego działalności ponosiły ZUP w Nysie, gdzie byli zatrudnieni zarówno ojcowie założyciele, jak i trenerzy grupy sportowej ( Kazimierz Kochanowski i Bronisław Rybicki) oraz wielu innych sympatyków i działaczy klubowych.
W tym okresie narodził się też niemal szalony pomysł wybudowania w Nysie jachtu, który byłby oknem na świat i pomógł żeglarzom realizować marzenia o wielkich (i małych) wyprawach morskich. Oczywiście jednym z inicjatorów budowy był Andrzej Biesiekierski, który żeglarstwo morskie znał z własnego doświadczenia. I tak pod koniec lat sześćdziesiątych położono w ZUP stępkę pod przyszłą morską jednostkę żaglową – 15 metrowy dwumasztowy jacht morski. Stalowy kadłub powstał pod nadzorem Andrzeja Biesiekierskiego. Po wyposażeniu w stoczni w Szczecinie w 1972 roku jacht zwodowano nadając mu nazwę „Bies”. W tym też roku rozpoczęły się regularne rejsy spragnionych morskiej przygody żeglarzy. Pływało się w dziesięcioosobowych załogach (tyle koi było na jachcie) głównie po wodach i portach Morza Bałtyckiego. ( Przez kilka sezonów jacht pływał także po Morzu Czarnym i Egejskim ).
Jak to często bywa w takich sytuacjach wszystko dramatycznie się zmieniło, kiedy Zakłady Urządzeń Przemysłowych zrezygnowały z patronatu nad Klubem i wymówiły mu bazę nad Jeziorem Otmuchowskim. Była połowa lat siedemdziesiątych i trwała realizacja budowy zbiornika wodnego, znanego dzisiaj Jeziora Nyskiego. Dzięki staraniom, między innymi Andrzeja Biesiekierskiego, udało się znaleźć miejsce dla nyskich żeglarzy w uroczej zatoczce nad jego brzegiem. Drogi Klubu i ZUP rozchodziły się, coraz bardziej. Z różnych przyczyn z pracy w nim rezygnowali doświadczeni działacze. Powody były różne, najczęściej zawodowe lub zdrowotne. Jedynie Andrzej Biesiekierski trwał w Klubie na dobre i złe. Na szczęście dobrego było więcej. Małymi krokami rozpoczęto zagospodarowywanie przestrzeni pod przyszłą siedzibę Klubu Żeglarskiego „Nysa”. Z ośrodka w Otmuchowie przywieziono pierwsze „domki”, które tworzyły bazę socjalną. Do przechowywania sprzętu pływającego postawiono blaszany hangar. Jednocześnie zamówiono projekt przyszłego ośrodka klubowego. I tutaj oczywiście spotykamy Andrzeja Biesiekierskiego, który rozmawia z architektami nakreślając im wizję przyszłego ośrodka żeglarskiego. Końcówka lat siedemdziesiątych i lata osiemdziesiąte to okres względnej stabilności Klubu oraz wytrwałej działalności Andrzeja Biesiekierskiego, który umiejętnie godzi pracę zawodową związaną z licznymi wyjazdami na długoterminowe kontrakty budowlane, z zaangażowaniem w sprawy klubowe.
I tak przychodzi rok 1990 i związane z nim przemiany ustrojowe. W powstającym nowym ładzie społecznym mało kogo interesują problemy takich środowisk jak żeglarskie. Większość (władz samorządowych) uważała, że w kraju są ważniejsze sprawy do załatwienia niż troska o jakąś grupę hobbystyczną. Na szczęście byli w Klubie ludzie zahartowani w pokonywaniu niesprzyjających wiatrów, którzy potrafili przeprowadzić go przez burzliwy początek lat dziewięćdziesiątych. Olbrzymia w tym zasługa Andrzeja Biesiekierskiego. Dzięki jego mądrej dyplomacji zostają podjęte ważne decyzje organizacyjne. Powstaje statut nowego klubu (napisany przez Zbyszka Kurowskiego i Leszka Nowaczyka) i wybrany zostaje pierwszy, w nowej rzeczywistości społecznej i gospodarczej, zarząd (z Gienkiem Oszytką, jako komandorem).
W roku 1992 Andrzej Biesiekierski przechodzi na emeryturę, a w 1993 zostaje bosmanem – kierownikiem ośrodka żeglarskiego. Pod tą niewiele mówiąca funkcją kryją się olbrzymie zadania. Od tej chwili na jego pracy będzie się opierać istnienie nyskiego klubu żeglarskiego. To prowadzona przez niego na terenie ośrodka działalność gospodarcza, pozwala zapewnić środki finansowe na jego istnienie. A ono koncentruje się na rozwoju żeglarstwa sportowego i turystycznego oraz systematycznej poprawie bazy materialnej. Powstaje hydrofornia i pawilon WC. Rusza budowa nowego hangaru z zapleczem socjalnym, według posiadanego już projektu. Andrzej Biesiekierski organizuje prace budowlane, jednocześnie angażując się w nie bez reszty. Jak mówią zaprzyjaźnieni żeglarze należało mu przygotować 35 bloczków, które własnoręcznie stawiał, murując ściany przyszłego obiektu. I tak codziennie przez kilka lat. Jedynie srogie zimowe mrozy mogły ten proces spowolnić. Ten charakter działalności cechował pracę Andrzeja Biesiekierskiego przez całe życie. Była to niebywała wprost konsekwencja, dyscyplina i upór w realizacji wytyczonego celu.
Zmieniały się władze klubowe. Zmieniali się komandorowie. Tylko Andrzej Biesiekierski trwał i wyznaczał klubowy kurs. Kapitan jachtowy (od 1976 roku), instruktor żeglarstwa, sędzia regatowy, inżynier robił na przystani wszystko.. Żadnej pracy się nie wstydził i każdą wykonywał solidnie. Wiele wymagał od innych, ale najwięcej od siebie. Był jak przysłowiowa latarnia morska, która pokazywała dawnym żeglarzom drogę do domu. My sympatycy i członkowie Klubu skupieni wokół niego wiedzieliśmy, że zawsze możemy na niego liczyć i na nim polegać. Słuchaliśmy jego rad i pomysłów. Często się spieraliśmy uznając jego widzenie spraw za mało nowoczesne, czy wręcz błędne. Ale to najczęściej On miał rację. Był jak mędrzec w starożytnej Grecji.
To, że dzisiaj Klub Żeglarski „Nysa” stosunkowo bezpiecznie żegluje w przyszłość, ponieważ posiada bezpieczną bazę i dobrą załogę to wielka zasługa Andrzeja Biesiekierskiego.
Był bardzo skromnym człowiekiem. Nie chciał niczego dla siebie. Najważniejszy był Klub. Miejsce, które przed laty wybrał na jego siedzibę ukochał tak bardzo, że nawet śmierci się tutaj nie bał.
Środowisko doceniało jego zaangażowanie, czego przykładem były uzyskane przez Andrzeja Biesiekierskiego wszystkie możliwe odznaczenia żeglarskie. Już 1969 roku został odznaczony najwyższym wyróżnieniem Polskiego Związku Żeglarskiego odznaką Zasłużonego Działacza Żeglarstwa Polskiego. Ponadto posiadał odznaki: Zasłużonego dla Żeglarstwa Ziemi Opolskiej, Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej – srebrną i złotą, Zasłużonego Działacza Ziemi Nyskiej (dwukrotnie). W 2011 roku otrzymał od marszałka województwa Honorową Odznakę za Zasługi dla Województwa Opolskiego. Ale myślę, że największą nagrodą był szacunek, jakim darzyli go ci wszyscy, którzy mieli okazję poznać go bliżej. Nie był łatwy w kontaktach międzyludzkich. Na jego uznanie trudno było zasłużyć. Ale jak się je zdobyło to na zawsze.
W nyskim klubie pierwsze kroki stawiało wielu wybitnych żeglarzy (Jerzy Morzycki – lekarz, kapitan jachtowy, autor „Jachtowego poradnika medycznego”; Ryszard Wabik –kapitan jachtu, który opłynął świat dookoła), a jego długoletnimi członkami są znani nysanie (Jurek Jałoszyński – były wieloletni przewodniczący klubowej komisji rewizyjnej, były komandor, wybrany ponownie na tą funkcje w 2015 roku, prywatny armator).
Nie zawsze jest łatwo znaleźć słowa, które oddałyby należycie pamięć o człowieku, którego się znało blisko pięćdziesiąt lat, ceniło i szanowało, a także najzwyczajniej w świecie lubiło. Kiedy w 1966 roku trafiłem do Klubu oczywiście nie poznałem od razu Andrzeja Biesiekierskiego. Ale od początku wiedziałem o jego istnieniu. Zawsze był gdzieś w tle najważniejszych wydarzeń klubowych. A Klub był dla mnie miejscem szczególnym. To on i związani z nim ludzie, tacy jak Andrzej Biesiekierski, ukształtowali mnie, jako żeglarza (i człowieka). To u Andrzeja Biesiekierskiego razem z przyjaciółmi (Ryśkiem Skubińskim i Jurkiem Szczygłem) zdawałem jeden z egzaminów na stopień sternika jachtowego. Później także razem z nimi popłynąłem na Biesie (w 1972 roku) w swój pierwszy rejs morski, by następnie kontynuować tą przygodę przez 30 lat. Razem uczestniczyliśmy w realizacji najważniejszych projektów związanych z budową przystani i rozwojem Klubu współpracując blisko z Andrzejem Biesiekierskim. I tak to trwa od blisko 50 lat.
W życiu poznałem wielu ludzi, ale najdłużej przetrwały znajomości te nawiązane w Klubie (Tomka Michalskiego znam 57 lat, a nie jesteśmy rodziną – przynajmniej biologiczną).
Bardzo wysoko cenię sobie te życiowe doświadczenia i jestem za nie głęboko wdzięczny Andrzejowi Biesiekierskiemu.
Andrzeja Biesiekierskiego pożegnaliśmy w czwartek 4 sierpnia. Na cmentarzu zgromadzili się rodzina, znajomi i przyjaciele, a także liczna grupa żeglarzy.
Zwykło się mówić, że nie ma ludzi niezastąpionych. A jednak Andrzeja Biesiekierskiego w żeglarstwie nyskim, zastąpić się nie da !
A wszystko zaczęło się w 1961 roku, kiedy wraz z przyjaciółmi (Tadeuszem Kołodziejem i Mieczysławem Michalskim) z Zakładów Urządzeń Przemysłowych założył w Nysie klub żeglarski. Jego pierwszą bazą był ośrodek wypoczynkowy ZUP nad Jeziorem Otmuchowskim. To tam postawiono hangar, w którym zimowano sprzęt żeglarski. Tam do dyspozycji zawodników oddano część bazy noclegowej. To tam wreszcie rodził się klub, który w niedługim czasie zajął istotne miejsce na żeglarskiej mapie Polski. I myślę tutaj zarówno o sukcesach sportowych, jak i o rozwoju żeglarstwa turystycznego śródlądowego oraz morskiego. Początki były bardzo skromne. Zakupiono jedną łódź żaglową (typu BM) i na niej uczono się pływania. Następnie przez lata gromadzono sprzęt, organizowano szkolenia, a także tworzono grupę żeglarzy regatowych.
Sukcesy sportowe przyszły bardzo szybko. Nyski klub wyrastał na potęgę żeglarską województwa opolskiego, a później na liczący się klub w Polsce. Jego zawodnicy przez lata wygrywali prestiżowe regaty „Białe Żagle” na Turawie (Staszek Sawko, Romek Wolański, Tomek Michalski), zostawali mistrzami Polski (Tomek Michalski) i reprezentantami Polski, w tym kandydatami do udziału w igrzyskach olimpijskich (Staszek Sawko).
Główny ciężar finansowy jego działalności ponosiły ZUP w Nysie, gdzie byli zatrudnieni zarówno ojcowie założyciele, jak i trenerzy grupy sportowej ( Kazimierz Kochanowski i Bronisław Rybicki) oraz wielu innych sympatyków i działaczy klubowych.
W tym okresie narodził się też niemal szalony pomysł wybudowania w Nysie jachtu, który byłby oknem na świat i pomógł żeglarzom realizować marzenia o wielkich (i małych) wyprawach morskich. Oczywiście jednym z inicjatorów budowy był Andrzej Biesiekierski, który żeglarstwo morskie znał z własnego doświadczenia. I tak pod koniec lat sześćdziesiątych położono w ZUP stępkę pod przyszłą morską jednostkę żaglową – 15 metrowy dwumasztowy jacht morski. Stalowy kadłub powstał pod nadzorem Andrzeja Biesiekierskiego. Po wyposażeniu w stoczni w Szczecinie w 1972 roku jacht zwodowano nadając mu nazwę „Bies”. W tym też roku rozpoczęły się regularne rejsy spragnionych morskiej przygody żeglarzy. Pływało się w dziesięcioosobowych załogach (tyle koi było na jachcie) głównie po wodach i portach Morza Bałtyckiego. ( Przez kilka sezonów jacht pływał także po Morzu Czarnym i Egejskim ).
Jak to często bywa w takich sytuacjach wszystko dramatycznie się zmieniło, kiedy Zakłady Urządzeń Przemysłowych zrezygnowały z patronatu nad Klubem i wymówiły mu bazę nad Jeziorem Otmuchowskim. Była połowa lat siedemdziesiątych i trwała realizacja budowy zbiornika wodnego, znanego dzisiaj Jeziora Nyskiego. Dzięki staraniom, między innymi Andrzeja Biesiekierskiego, udało się znaleźć miejsce dla nyskich żeglarzy w uroczej zatoczce nad jego brzegiem. Drogi Klubu i ZUP rozchodziły się, coraz bardziej. Z różnych przyczyn z pracy w nim rezygnowali doświadczeni działacze. Powody były różne, najczęściej zawodowe lub zdrowotne. Jedynie Andrzej Biesiekierski trwał w Klubie na dobre i złe. Na szczęście dobrego było więcej. Małymi krokami rozpoczęto zagospodarowywanie przestrzeni pod przyszłą siedzibę Klubu Żeglarskiego „Nysa”. Z ośrodka w Otmuchowie przywieziono pierwsze „domki”, które tworzyły bazę socjalną. Do przechowywania sprzętu pływającego postawiono blaszany hangar. Jednocześnie zamówiono projekt przyszłego ośrodka klubowego. I tutaj oczywiście spotykamy Andrzeja Biesiekierskiego, który rozmawia z architektami nakreślając im wizję przyszłego ośrodka żeglarskiego. Końcówka lat siedemdziesiątych i lata osiemdziesiąte to okres względnej stabilności Klubu oraz wytrwałej działalności Andrzeja Biesiekierskiego, który umiejętnie godzi pracę zawodową związaną z licznymi wyjazdami na długoterminowe kontrakty budowlane, z zaangażowaniem w sprawy klubowe.
I tak przychodzi rok 1990 i związane z nim przemiany ustrojowe. W powstającym nowym ładzie społecznym mało kogo interesują problemy takich środowisk jak żeglarskie. Większość (władz samorządowych) uważała, że w kraju są ważniejsze sprawy do załatwienia niż troska o jakąś grupę hobbystyczną. Na szczęście byli w Klubie ludzie zahartowani w pokonywaniu niesprzyjających wiatrów, którzy potrafili przeprowadzić go przez burzliwy początek lat dziewięćdziesiątych. Olbrzymia w tym zasługa Andrzeja Biesiekierskiego. Dzięki jego mądrej dyplomacji zostają podjęte ważne decyzje organizacyjne. Powstaje statut nowego klubu (napisany przez Zbyszka Kurowskiego i Leszka Nowaczyka) i wybrany zostaje pierwszy, w nowej rzeczywistości społecznej i gospodarczej, zarząd (z Gienkiem Oszytką, jako komandorem).
W roku 1992 Andrzej Biesiekierski przechodzi na emeryturę, a w 1993 zostaje bosmanem – kierownikiem ośrodka żeglarskiego. Pod tą niewiele mówiąca funkcją kryją się olbrzymie zadania. Od tej chwili na jego pracy będzie się opierać istnienie nyskiego klubu żeglarskiego. To prowadzona przez niego na terenie ośrodka działalność gospodarcza, pozwala zapewnić środki finansowe na jego istnienie. A ono koncentruje się na rozwoju żeglarstwa sportowego i turystycznego oraz systematycznej poprawie bazy materialnej. Powstaje hydrofornia i pawilon WC. Rusza budowa nowego hangaru z zapleczem socjalnym, według posiadanego już projektu. Andrzej Biesiekierski organizuje prace budowlane, jednocześnie angażując się w nie bez reszty. Jak mówią zaprzyjaźnieni żeglarze należało mu przygotować 35 bloczków, które własnoręcznie stawiał, murując ściany przyszłego obiektu. I tak codziennie przez kilka lat. Jedynie srogie zimowe mrozy mogły ten proces spowolnić. Ten charakter działalności cechował pracę Andrzeja Biesiekierskiego przez całe życie. Była to niebywała wprost konsekwencja, dyscyplina i upór w realizacji wytyczonego celu.
Zmieniały się władze klubowe. Zmieniali się komandorowie. Tylko Andrzej Biesiekierski trwał i wyznaczał klubowy kurs. Kapitan jachtowy (od 1976 roku), instruktor żeglarstwa, sędzia regatowy, inżynier robił na przystani wszystko.. Żadnej pracy się nie wstydził i każdą wykonywał solidnie. Wiele wymagał od innych, ale najwięcej od siebie. Był jak przysłowiowa latarnia morska, która pokazywała dawnym żeglarzom drogę do domu. My sympatycy i członkowie Klubu skupieni wokół niego wiedzieliśmy, że zawsze możemy na niego liczyć i na nim polegać. Słuchaliśmy jego rad i pomysłów. Często się spieraliśmy uznając jego widzenie spraw za mało nowoczesne, czy wręcz błędne. Ale to najczęściej On miał rację. Był jak mędrzec w starożytnej Grecji.
To, że dzisiaj Klub Żeglarski „Nysa” stosunkowo bezpiecznie żegluje w przyszłość, ponieważ posiada bezpieczną bazę i dobrą załogę to wielka zasługa Andrzeja Biesiekierskiego.
Był bardzo skromnym człowiekiem. Nie chciał niczego dla siebie. Najważniejszy był Klub. Miejsce, które przed laty wybrał na jego siedzibę ukochał tak bardzo, że nawet śmierci się tutaj nie bał.
Środowisko doceniało jego zaangażowanie, czego przykładem były uzyskane przez Andrzeja Biesiekierskiego wszystkie możliwe odznaczenia żeglarskie. Już 1969 roku został odznaczony najwyższym wyróżnieniem Polskiego Związku Żeglarskiego odznaką Zasłużonego Działacza Żeglarstwa Polskiego. Ponadto posiadał odznaki: Zasłużonego dla Żeglarstwa Ziemi Opolskiej, Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej – srebrną i złotą, Zasłużonego Działacza Ziemi Nyskiej (dwukrotnie). W 2011 roku otrzymał od marszałka województwa Honorową Odznakę za Zasługi dla Województwa Opolskiego. Ale myślę, że największą nagrodą był szacunek, jakim darzyli go ci wszyscy, którzy mieli okazję poznać go bliżej. Nie był łatwy w kontaktach międzyludzkich. Na jego uznanie trudno było zasłużyć. Ale jak się je zdobyło to na zawsze.
W nyskim klubie pierwsze kroki stawiało wielu wybitnych żeglarzy (Jerzy Morzycki – lekarz, kapitan jachtowy, autor „Jachtowego poradnika medycznego”; Ryszard Wabik –kapitan jachtu, który opłynął świat dookoła), a jego długoletnimi członkami są znani nysanie (Jurek Jałoszyński – były wieloletni przewodniczący klubowej komisji rewizyjnej, były komandor, wybrany ponownie na tą funkcje w 2015 roku, prywatny armator).
Nie zawsze jest łatwo znaleźć słowa, które oddałyby należycie pamięć o człowieku, którego się znało blisko pięćdziesiąt lat, ceniło i szanowało, a także najzwyczajniej w świecie lubiło. Kiedy w 1966 roku trafiłem do Klubu oczywiście nie poznałem od razu Andrzeja Biesiekierskiego. Ale od początku wiedziałem o jego istnieniu. Zawsze był gdzieś w tle najważniejszych wydarzeń klubowych. A Klub był dla mnie miejscem szczególnym. To on i związani z nim ludzie, tacy jak Andrzej Biesiekierski, ukształtowali mnie, jako żeglarza (i człowieka). To u Andrzeja Biesiekierskiego razem z przyjaciółmi (Ryśkiem Skubińskim i Jurkiem Szczygłem) zdawałem jeden z egzaminów na stopień sternika jachtowego. Później także razem z nimi popłynąłem na Biesie (w 1972 roku) w swój pierwszy rejs morski, by następnie kontynuować tą przygodę przez 30 lat. Razem uczestniczyliśmy w realizacji najważniejszych projektów związanych z budową przystani i rozwojem Klubu współpracując blisko z Andrzejem Biesiekierskim. I tak to trwa od blisko 50 lat.
W życiu poznałem wielu ludzi, ale najdłużej przetrwały znajomości te nawiązane w Klubie (Tomka Michalskiego znam 57 lat, a nie jesteśmy rodziną – przynajmniej biologiczną).
Bardzo wysoko cenię sobie te życiowe doświadczenia i jestem za nie głęboko wdzięczny Andrzejowi Biesiekierskiemu.
Andrzeja Biesiekierskiego pożegnaliśmy w czwartek 4 sierpnia. Na cmentarzu zgromadzili się rodzina, znajomi i przyjaciele, a także liczna grupa żeglarzy.
Zwykło się mówić, że nie ma ludzi niezastąpionych. A jednak Andrzeja Biesiekierskiego w żeglarstwie nyskim, zastąpić się nie da !